[:pl]
Giles Track to 22 km mało popularny szlak, który prowadzi z Kathleen Springs do sławnego i majestatycznego Kings Kanyon. W ciągu 8h można doświadczyć dziką czerwoną Australię, jej wąwozy, oczka wodne i wypaloną od słońca czerwoną ziemię.
Postawiłam stopę na rozżarzonej ziemi. Dookoła mnie nie było prawie nikogo.
Mimo skąpej roślinności miałam wrażenie, że pustynna cisza rozprzestrzenia się po horyzont. Ostatnie pożegnalne pocałunki ze szwajcarską parą, która mnie tu podwiozła i po chwili byłam już sama.
Pierwsze kroki na australijskim szlaku stawiałam dość niepewnie. Utrzymywał się we mnie pewnego rodzaju niepokój, że zza jakiegoś kamienia wyjdzie wąż, który mnie ukąsi i spowoduje, że będę umierać w męczarniach. Oczywiście były to niepotrzebne obawy, bo w okresie zimowym węże się ukrywają. Jest im po prostu za zimno! Nie atakują również od tak, trzeba je do tego sprowokować np. nadepnąć na ogon lub przestraszyć. Dlatego na początku mojej wędrówki bacznie obserwowałam, gdzie stawiam kroki.
Czułam się też wciąż nowa na australijskiej przestrzeni. Byłam jednak przygotowana. 3 lity wody na 30-stopniowy żar. Do tego steripen do odkażania wody, jeśli będzie trzeba ją pobrać ze źródełek. No i buty za kostkę, żeby chroniły stopy przed ewentualnymi ukąszeniami.
Nie wiem czemu, ale czułam się na tym szlaku jak taki odkrywca. Na samym początku widniała tabliczka z informacją, że nazwa szlaku pochodzi od Anglika Ernesta Gilsa, który odkrywał te tereny w 1872 roku, szukając drogi z centrum Australii na zachód. Udało mu się to 3 lata później. Dotarł do Perth. Nie mogę się doczekać, jak w końcu usiądę i poczytam o tych australijskich odkryciach. To niesamowite ile wyobraźni, wewnętrznej siły, ale i zwykłej potrzeby posiadali ludzie prawie 150 lat temu.
Czerwone przestrzenie zawsze mnie fascynowały. Teraz ze łzą w oku wspominam to przejście. Po tylu latach nie jestem już jakąś nadzwyczajną fanką w samotnych trekkingach, ale tutaj mi się podobało. Czasem czułam się jak w jakimś labiryncie. Kiedy doszłam do ogromnych kopuł skalnych, probowałam stanąć na palcach wychylając głowę, żeby coś zobaczyć. Czułam się taka malutka w kontakcie z australijską przyrodą.
Kilka razy zeszłam z oznaczonego szlaku. Nie celowo. Po prostu za bardzo chłonęłam krajobraz. Oj, ile nerwów mi dostarczyło rozpaczliwe poszukiwanie ścieżki. Na szczęście szlak biegł blisko cywilizacji, głównej drogi dojazdowej do Kings Canyon więc poruszając się na azymut, w końcu doszłabym do drogi.
Chciałabym przejść ten szlak jeszcze raz, ale tym razem z noclegiem. Da się. Warto zrobić to powoli, żeby troszkę też poeksplorować ten cały labirynt. A jeśli będziemy mieć szczęście, to zobaczymy też kangury.
Kiedy zbliżał się zmrok, przyspieszyłam krok. Słyszałam bicie swojego serca, które starało się nadążyć za moim oddechem. Nie chciałam utknąć na tym terenie sama w nocy. Kiedy ujrzałam sławny Kings Canyon, pierwsze promyki zachodzącego słońca delikatnie padały na jego ściany. Na wprost mnie w oddali zaczęły kicać dwa kangury. Jeden z nich się zatrzymał i patrzył w moim kierunku. Stał dopóki nie podeszłam za blisko. To było niesamowite.
Schodząc do podnóża kanionu, zgubiłam drogę jeszcze ze dwa razy. Drepcząc po litej skale, nie sposób odnaleźć ślady poprzedników. W nocy nawet pomimo dobrej czołówki znaków nie widać i trzeba iść trochę na opak.
W KOŃĆU w kompletnych ciemnościach ukończyłam szlak. Co za ulga.
Zabrałam się na stopa z innym turystą, który w tym samym momencie kończył zwiedzać Kings Canyon. Podwiózł mnie do miejsca, gdzie nocowała moja ulubiona szwajcarska para.
O tym, że szwajcarzy to szaleni kierowcy, możecie przeczytać tutaj.
A tutaj dokładna mapka trasy oraz kilka słów o bezpieczeństwie Giles Track → tutaj
[:en]
Giles Track to 22 km mało popularny szlak, który prowadzi z Kathleen Springs do sławnego i majestatycznego Kings Kanyon. W ciągu 8h można doświadczyć dziką czerwoną Australię, jej wąwozy, oczka wodne i wypaloną od słońca czerwoną ziemię. Jeśli będziemy mieć szczęście o zachodzie słońca zobaczymy też kangury.
Dla sprawnie poruszających się osób z lekkim plecakiem wystarczy 7-8h, aby ukończyć szlak. Do tego należy dodać kilka godzin na przejście Kings Kanyon, jeśli chce się go również zobaczyć. Szlak można zrobić w jeden dzień z wczesnym startem lub podzielić go na dwa dni z noclegiem np. Reedy Creek. Szlak można zrobić w dwie strony.
Ja trasę przeszłam w jeden dzień z późnym startem ok. 10.00 i choć nie zdąrzyłam już zwiedzić dokładnie Kings Kanyon to polecałabym tę trasę na jeden długi dzień. Szlak jest piękny, można tu w bezpieczny sposób (szlak niekiedy biegnie blisko drogi) poznać dziką Australię. Na całej trasie nie ma wody pitnej. Na cały dzień wystarczyły mi 3 litry, które uzupełniłam w Kathleen Springs. W razie potrzeby na trasie są źródła wodne, ale wodę z tych źródeł należy uzdatnić (tabletki na bazie chloru, gotowanie od 5 do 10 minut lub steripen na bazie ultrafioletu).
Nazwa trasy pochodzi od odkrywcy Ernesta Gilsa, który jako pierwszy odkrywał te tereny w 1872 roku. Anglik z zapałem adkrywcy próbował odnaleźć lądową drogę z centralnej Asutralii na zachód. Po kilku nieudanych próbach, które skończyły się śmiercią jednego z jego towarzyszy ( stąd nazwa Gibson Desert) i prawie śmiercią samego Gilsa, w końcu mu się to udało w 1875 roku (Port Augusta – Perth). Rok później powtórzył wyczyn, obierajuąc kierunek północny przez rzekę Murchison i Ashburton przez Olgas. Uważa się, że jako pierwszy białoskury mężczyzna zobaczył sławne teraz kopuły sklane Olgas (Kata Tjuta)
Mapa jego odryć tutaj. (trasa czarna i niebieska)
Giles Track jest dobrze oznaczony czerwonymi strzałkami, które rozstawione są co około 500 metrów lub w zależności od potrzeb. Aby przejść trasę nie potrzeba mapy. Ją i tak na miejscu trudno jest zdobyć. Gdyby ktoś bardzo chciał mapa do ściągnięcia jest tutaj.
W połowie szlaku dochodzi się do skrzyżowania Tjintjit Tjintjit, z którego ścieżka prowadzi do parkingu Lilla. Jeśli ktoś bardzo chce może skrócić sobie trasę o połowę rozpoczynając z parkingu maszerując w stronę kanionu.
W trakcie wędrówki w dwóch miejscach nie mogłam odnaleźć szlaku, ale po krótszym błądzeniu wróciłam na właściwy tor. Nie polecam kończyć trasy o zachodzie słońca i w nocy. Końcówka trasy zbliża się do kanionu, a to znaczy, że idzie się po skałach, gdzie nie widać ścieżki. Znaki są umieszczone w dość dużej odległości i trudno je dostrzec nawet z bardzo dobrą czołówką. Najadłam się tu strachu, bo nie mogłam się z tego kanionu wydostać.
Wcześniej, kiedy rozkoszowałam się zachodem słońca w Kings Kanyon zobaczyłam w oddali kicające dwa kangury. Jeden z nich się zatrzymał i zaczął się na mnie patrzeć 🙂 To jeden z tych momentów, kiedy zastanawiam się, czy wyciągać aparat, czy raczej cieszyć się chwilą. Kangur stał dość długo co pozwoliło mi zrobić szybkie niezbyt dobre zdjęcie 🙂
Po zejściu z trasy znalazłam się u podnóża Kings Kanyon. Do Kings Kanyon resort kawał drogi około 20 km. Mimo tego, że skończyłam w nocy to Australijczyk, który zchodził z Kings Kanyon podwiózł mnie do resortu i podarował mi butle gazowe, które potrzebowałam na Larapinta trail i których nigdzie poza Alice Spring nie mogłam kupić.
W resorcie odnalazłam swoich nowych szwajcarskich znajomych i przenocowałam „na dziko” u nich w pokoju:-)
Morał z tego taki:
Nie zastanawiałam się, jak wrócę do resortu w nocy, a co gorsza kilka dni wcześniej bardzo martwiłam się, że nie kupie już butli gazowych na szlak Larapintla. Jak widać niepotrzebnie. Odpowiedni ludzie pojawili się we właściwym momencie.
Często zastanawiam się jak to wszystko działa 🙂
[:]
Author: Ola
Pasjonatka podróży i aktywnego stylu życia. Preferuje wyjazdy typu “adventure” w otoczeniu przyrody. W Nowej Zelandii odbyła miesięczny staż raftingowi na górskich rzekach i przez 3 lata pracowała w jaskiniach jako Adventure Cave Guide w Nowej Zelandii w Waitomo, które znane jest z Black Water Rafting. Dłużej przebywała również w Norwegii studiując norweski “outdoor life” oraz pomieszkiwała w Omanie.
Leave a Reply