[:pl]
Do Dharamsala chciałam przyjechać od dawna. Nie tylko po to, żeby zobaczyć Dalajlamę, ale też głównie dlatego, żeby bliżej poznać Tybetańczyków i ich historię. Trudno jest mi się pogodzić z tym, co dzieje się w Tybecie.
Dharamsala podzielona jest na dwie części; niższa Dharamsala, która zamieszkana jest głównie przez hindusów, i wyższa Dharamsala tzw. Mcleod Ganj, gdzie mieszka większość uciekinierów z Tybetu i ich potomkowie, około 25000 osób).
Tybetańczycy zaczęli przybywać tu w 1959 roku, kiedy komunistyczne Chiny siłą przejęły Tybet. Pierwsze migracje podążały za samym Dalajlamą, który ratując swoje życie, musiał po kryjomu opuścić Lathse i udać się w długą wędrówkę do Indii.
– pamiętam tylko trochę z wędrówki, kiedy uciekaliśmy z Tybetu-mówi tybetańska młoda kobieta, którą poznałam w Dharamasala. – musieliśmy przejść przez Himalaje, wysokie przełęcze, nawet do 5 tysięcy metrów i przemieszczaliśmy się głównie zimą, w nocy. Latem na trasie było za dużo chińskich patrolów, a nocą była mniejsza szansa, że nas zastrzelą. Nie mieliśmy dobrego światła, używaliśmy starych, chińskich lamp. Nie mieliśmy odpowiedniego wyposażenia, ciepłych ubrań, rękawiczek, okularów. Czasem tylko jeden koc na dwie osoby. Było naprawdę zimo, może -20 stopni. – opowiada mi
– jak długo zajmowała taka podróż? – pytam — to zależało, z której strony pokonywało się Himalaje i od wiedzy „przewodnika”, z którym się pokonywało trasę. Zazwyczaj trwało to od jednego do około 3 tygodni. Niektórzy członkowie rodzin znali trasę do Indii więc nie musieli szukać przewodnika. Jeśli nie miało się nikogo takiego w rodzinie, kosztowało to nie małe pieniądze. Więcej płaciło się za małe dzieci, bo sprawiały więcej kłopotów na trasie.
Od początków chińskiej okupacji mówi się, że ok. 2 mln Tybetańczyków zostało zabitych. Nie tylko w jawnych działaniach broniących swój kraj, ale również zginęli Ci torturowani w więzieniach. Te więzienia istnieją do dziś w Lathsie.
“They put something into my moth, and when they pressed the bottom it heart me soo much” Wypowiadał się nie jeden chłopiec w filmie opowiadających o losach uciekinierów.
Ci, co urodzili się już w Indiach, mówią co najmniej dwoma językami, uzyskali wolność, edukację I możliwości. Ci, co urodzili się i zostali w Tybecie, z dumą na ramieniu nosili zdjęcie chińskiego, komunistycznego przywódcy, głośno wykrzykując jego imię. Nie wiedzieli i być może do dziś nie wiedzą kto to Dalajalamia. W całym Tybecie jest zakaz wymawiania jego imienia. Jeśli ktoś zostanie przyłapany na noszeniu jego zdjęcia lub na jakichkolwiek działaniach politycznych zostanie ukarany.
Ludzie boją się mówić. Nie chcą ryzykować. Ci, co uciekli do Indii, czekają na wizę tybetańską, żeby wjechać do kraju i zobaczyć rodziny, których nie widzieli od kilkunastu lat. Jakakolwiek działalność antychińska tylko oddali ich od celu. Wszędzie są szpiedzy. Gdy ubiegają się o wizę czy paszport, muszę odpowiedzieć na wiele pytań.
„Chińczycy wiedzą o nas zawsze więcej, niż nam się wydaje. Nie możemy kłamać.” – mówi mi jeden z tybetańskich sprzedawców.
W Mcleod Ganj żyje się dobrze, chociaż poziom życia uzależniony jest od turystów. Narkotyki i alkohol niestety również dosięgły młodych Tybetańczyków, którzy mieszkają w Indiach, a szczególnie tutaj w Mcleod Ganj. Pozarządowa organizacja Kunphen, która pomaga wyjść młodym z uzależnienia podaje, że od 2000 roku 42 Tybetańczyków zginęło z przedawkowania alkoholu lub narkotyków.
Ostatnio mówi się też, że poziom życia w Tybecie dla tych, co siedzą cicho, znacznie się poprawił. Zarabiają więcej, mają dostęp do szkół i medycyny oraz coraz więcej dróg. Dróg, które prowadzą w niedostępne miejsca odpadów nuklearnych.
Jak możemy pomóc Tybetańczykom?
Mówić o sytuacji głośno, dofinansować, przyjechać do Dharamsala i wziąć udział w programie dla wolontariuszy jako nauczyciele języków, jogi itp. TybetWorld jest pozarządową organizacją w Mcleod Ganj, która oferuje wycieczki z przewodnikiem, pokaz kulturalny i projekcje filmów. Muzeum historii dostarcza dobrej wiedzy na początek i oferuje pokaz różnych filmów o Tybecie każdego dnia.
A co z Dalajlamą?
Dalajalamy w końcu nie zobaczyłam. Już w Leh ogarnęło mnie takie uczucie, że w sumie są ludzie bardziej potrzebujący, bardziej wierzący, dla których Dalajalama jest prawdziwym, duchowym przywódcą. Dlaczego mam zabierać im miejsce? Przecież tyle ludzi zawsze próbuje się dostać do niego, po co ja mam się pchać?
Pomyślałam też, że nit nie jest w stanie opowiedzieć mi na pytania, rozwiać moje wątpliwości. Że wszystko to, co potrzebuje wiedzieć mam gdzieś głęboko w sobie. Jeśli zobaczę go przez przypadek, bardzo się ucieszę.
Znaczyć to będzie, że tak miało być.
[:]
Author: Ola
Pasjonatka podróży i aktywnego stylu życia. Preferuje wyjazdy typu “adventure” w otoczeniu przyrody. W Nowej Zelandii odbyła miesięczny staż raftingowi na górskich rzekach i przez 3 lata pracowała w jaskiniach jako Adventure Cave Guide w Nowej Zelandii w Waitomo, które znane jest z Black Water Rafting. Dłużej przebywała również w Norwegii studiując norweski “outdoor life” oraz pomieszkiwała w Omanie.
Leave a Reply